Nawigacja strony
MYŚL DNIA
Słowo Życia
…wrzuciła wszystko, co miała… (Mk 12, 44)
Może warto dzisiaj zbliżyć się do otwartego Serca Jezusowego, które jak skarbona pomieści Twoje i moje,
i każde „wszystko”. Złóżmy w Jego głębi wszystkie nasze lęki, obawy, niepewności ...
Jak doświadczać mocy Bożego Słowa?
Fragmenty dla zachęty… aby być nie tylko słuchaczami oszukującymi samych siebie, ale wykonawcami dzieła i otrzymać błogosławieństwo (Jk 1, 22-25). Przedstawione doświadczenia życia Słowem Bożym pochodzą z książki ks. W. Wermtera Mocą Słowa Bożegowydanej przez nasze Wydawnictwo „Krew i Ogień” i w nim dostępne.
Jak doświadczać mocy Bożego Słowa? Kiedy czytam Pismo Święte, np. fragment przewidziany na ten dzień lub najbliższą niedzielę, zastanawiam się, co przez te słowa Pan Bóg chce mi powiedzieć. Mi, dzisiaj, na moją sytuację. I słowo lub zdanie, które poruszyło moje serce, zabieram w codzienność. Kiedy przychodzą trudniejsze sytuacje, staram się reagować tak, jak mi to słowo podpowiada. A ponieważ jest to Słowo Pana Boga, to ma ono moc przemiany sytuacji, np. przez przemianę mojego myślenia czy nastawienia. Schemat jest prosty: trudność – „pomoc z góry” (Słowo Życia) – owoce. Czasem Słowo jest bardzo wymagające, ale zastosowanie się do niego zawsze przynosi błogosławione owoce. Widać to w poniższych doświadczeniach, które mogą nam pomóc zacząć czerpać z bogactwa, które daje nam Kościół, w zupełnie nowy sposób.
Już nie byłam zła
Pewnego dnia rano prosiłam Pana Jezusa o kochające serce, żebym potrafiła kochać każdą osobę, w każdej sytuacji, jaka mnie spotka. Szczególnie chciałam w tych sytuacjach dostrzegać i kochać Jezusa Ukrzyżowanego. Tego dnia z samego rana musiałam zadzwonić do przychodni, żeby zarejestrować moją babcię do lekarza. Dzwoniłam kilka razy, ale nikt nie odbierał telefonu. Byłam zła na osobę, która powinna już o tej porze rejestrować pacjentów. Brakowało mi cierpliwości i zrodziła się we mnie złość i niepokój. Wtedy przy-pomniałam sobie, że przecież rano prosiłam Pana Jezusa o to, aby dawał mi okazje do kochania innych ludzi. To sprawiło, że ucieszyłam się, że będę mogła kochać tę panią, która odbierze telefon. I dalej, już ze spokojem, próbowałam się dodzwonić. Kiedy w końcu mi się to udało, okazało się, że pani po drugiej stronie jest bardzo niesympatyczna i odpowiada na moje pytania z wyraźnym zniecierpliwieniem. Poczułam ból i upokorzenie — przecież chciałam kochać, a ktoś mnie tak potraktował. Ale wtedy znowu przypomniałam sobie, że przecież prosiłam Jezusa Ukrzyżowanego, aby był dzisiaj ze mną w szczególny sposób. Zrozumiałam, że ta sytuacja była odpowiedzią na moją modlitwę. Poczułam radość w sercu, że spotkałam Go już na początku dnia. I już nie byłam zła na tę panią, rozmawiałam z nią spokojnie, starając się ją kochać, i na końcu podziękowałam jej. A. R.
Często chcemy być dobrzy, chcemy kochać, ale też od razu zbierać owoce. Chcemy być natychmiast trochę lepiej traktowani za to, że pomagamy albo robimy coś miłego i dobrego. I broń Boże, jeżeli nie zostanie to od razu zauważone i docenione! W tym momencie można przypominać sobie o tym, jak było z Jezusem. On przez całe życie kochał — i jaka była odpowiedź? Zabito go na krzyżu. Na tym polega głębsze wejście w tajemnicę Chrystusa: kochać i nie oczekiwać za to od razu nagrody. Ale jak to robić? Jesteśmy przecież słabymi ludźmi, potrzebujemy też tego, żeby czasem ktoś był dla nas dobry, żeby docenił i przyznał, że też jesteśmy wartościowi. Każdy potrzebuje miłości i jakiegoś konkretnego znaku uznania. To słuszne pragnienie, które oznacza, że człowiek jest zdrowy. A jednak ten, kto nie przeżywa od razu rozczarowania, jeżeli odpowiedź od ludzi jest trudna, kto potrafi w tym momencie zjednoczyć się z Jezusem Ukrzyżowanym — ten wytrzyma więcej, ten wzrasta, dojrzewa i cała sytuacja prowadzi do zmartwychwstania. Jest wielką sztuką wytrzymać niewdzięczność i nie rezygnować od razu z bycia dobrym, z miłości, jeżeli nie jesteśmy za to uznani. Prawdziwa dojrzałość chrześcijanina polega na tym, że kocha bez warunków, że wytrwa w miłości przez zjednoczenie się z Jezusem Ukrzyżowanym. Obojętnie czy mnie rozumiesz, czy nie, czy odpowiadasz miłością, czy nie — kocham dalej, kocham razem z Chrystusem Ukrzyżowanym, aż będzie zmartwychwstanie. Jeżeli masz wrażenie, że już nie możesz, nie potrafisz, jesteś zbyt zmęczony, rozczarowany, jeżeli już nie masz siły, aby kochać, to najpóźniej wtedy trzeba się zjednoczyć z Jezusem Ukrzyżowanym — wtedy zobaczysz, ile masz jeszcze siły, jak On, aż do końca. To jest klucz do nowego światła, do pełnego nawrócenia i oczyszczenia. (str. 42-44)
...Po trzech latach!
Pewnego dnia w moim miejscu pracy doszło do nieporozumienia pomiędzy mną a pewną osobą. Skończyło się ono tym, że ta osoba zaczęła zarzucać mi wiele rzeczy, obwiniać mnie i krzyczeć na mnie. Było mi bardzo trudno, gdy tego słuchałam. Kiedy wróciłam do pokoju, zaczęłam jeszcze raz myśleć o całej tej sytuacji i wtedy przypomniało mi się Słowo Życia: Nadzieja bowiem zawieść nie może. Moją pierwszą myślą było, aby modlić się za tę osobę i też za siebie, żebyśmy potrafiły zrobić krok do pojednania. Czułam ból i ciężar tej sytuacji, ale cały czas miałam w sercu tę intencję, aby modlić się i wiele ofiarować, żebyśmy potrafiły zacząć od nowa. I żyłam cały czas nadzieją. Następnego dnia tamta osoba w ogóle się do mnie nie odzywała i traktowała mnie jak powietrze. Gdy zaczynałam coś do niej mówić, z jej strony nie było żadnej reakcji. Było mi bardzo ciężko i czułam się bezradna. I wtedy znowu wróciło Słowo Życia: Nadzieja zawieść nie może. Akurat zaczynał się weekend i pomyślałam, że przez cały ten czas wszystko, co będę robić, chcę ofiarować za nią, prosząc o dar pojednania pomiędzy nami. Kiedy przyszedł poniedziałek, postanowiłam pójść do tej osoby, żeby się przywitać i zobaczyć, co robi. Od razu zauważyłam, że jest już zupełnie inna: zaczęła ze mną rozmawiać, jakby nic się nie wydarzyło i w ogóle nie wracała do tamtej sytuacji. Sama też pokazała mi, co jeszcze ma do zrobienia. Czułam zwycięstwo modlitwy i nadziei. Kiedy już odchodziłam, zatrzymała mnie i powiedziała: „Bardzo chciałam cię przeprosić za całą tamtą sytuację. I chciałam ci też powiedzieć, że byłam wczoraj u spowiedzi — po trzech latach".
M.N
Często chcielibyśmy od razu widzieć owoce naszej modlitwy, ale nieraz Pan Bóg daje nam trochę czasu na modlitwę i na ofiarowanie cierpienia. M. musiała czekać cały weekend na moment pojednania. Jestem przekonany, że przez modlitwę i ofiarowane cierpienie ta druga osoba otrzymała łaskę spowiedzi. Jeżeli nawet czas modlitwy i cierpienia w sercu trwa dłużej, to nigdy nie jest stracony, jeżeli ofiarujemy go razem z Krwią Chrystusa, np. przez naszą modlitwę: „Ojcze Przedwieczny..." albo przez Eucharystię — to jest najmocniejsze połączenie pomiędzy niebem a ziemią. (str. 57n)
W jedności z Jego Sercem
Kilka dni temu miałam podpisać w pracy umowę, która jednocześnie pozwalała mi pobrać pewne pieniądze. Zwykle jest tak, że chodzę do swojego szefa i najpierw on wypisuje kwotę, później ja to podpisuję i umowa idzie dalej. Tym razem też tak miało być, a jednak musiałam chodzić do szefa przez kilka dni. Ciągle udawał, że mnie nie dostrzega i odsyłał z niczym, twierdząc, że nie ma czasu. Tak chodziłam do niego przez kilka dni po kilka razy i stało się to dla mnie w pewnym stopniu upokarzające, czułam się bardzo niezręcznie. Wreszcie któregoś dnia, praktycznie „na siłę", udało mi się do niego dostać. Po chwili rozmowy szef zaczął mnie wypytywać o moją koleżankę z pokoju i to w taki sposób, żebym zaczęła coś na nią mówić. Powiedziałam tylko, że jest to bardzo dobra koleżanka i że dobrze mi się z nią współpracuje. Widocznie nie była to odpowiedź, jakiej oczekiwał, bo zdenerwował się i powiedział, żebym sobie poszła, bo on właściwie nie ma już dla mnie czasu. Wróciłam do swojego pokoju i dalej czekałam.
Następnego dnia księgowa poprosiła, żebym przyszła i podpisała umowę. Podpisując ją, nie wiedziałam, na jaką kwotę, bo ta kwota nie została wpisana. Gdy po kilku dniach poszłam odebrać pieniądze, okazało się, że jest ich prawie o połowę mniej niż zwykle. Poczułam się bardzo niesprawiedliwie potraktowana za moją pracę, którą starałam się wykonywać sumiennie, rzetelnie i nawet z miłością. Kiedy wyszłam z pracy i wracałam do domu, czułam się bardzo upokorzona i poniżona całą tą sytuacją. Jednak już po drodze modliłam się za swojego szefa, oddawałam go Panu Jezusowi i w sercu starałam się mu przebaczyć, bo miałam wrażenie, że jest człowiekiem bardzo biednym, który gdzieś się zagubił i zatracił właściwy sens życia. Modliłam się do Pana Jezusa, aby On też mu przebaczył: Panie, przebacz mu, bo nie wie, co czyni. I w głębi duszy czułam taki spokój, że Pan Jezus jest ze mną i jak gdyby podtrzymywał mnie, ażebym będąc w takim błocie, nie ubrudziła się, nie dotknęła się tego błota. Jednak w sercu nadal miałam ciężar, spowodowany nie tyle moją sytuacją, co całą atmosferą panującą w pracy, tym zakłamaniem, obłudą i donoszeniem jeden na drugiego. To mi bardzo ciążyło i trudno mi było się z tym pogodzić. Z tym spokojem, ale i z bardzo ciężkim sercem wróciłam do domu. W domu ktoś spytał mnie, dlaczego jestem taka smutna. Wtedy powiedziałam, że jakoś trudno mi się pogodzić z tym, że tak daleko odchodzimy od Pana Boga, że niektórzy (może też ja, może w szczególności ja) zaczynamy patrzeć na świat, jakby Pana Boga nie było. Poszłam do kościoła; był to akurat I piątek miesiąca i święto Matki Bożej. Chciałam ofiarować Panu Jezusowi to swoje ciężkie serce, ten swój ciężar na Mszy Świętej, oddać to Jemu. Kiedy modliłam się, przyszła myśl, że dzisiaj jest I piątek i Jezus bardzo cierpi, też przez takie niesprawiedliwe sytuacje, przez takie zakłamanie w świecie i żeby ofiarować ten ciężar jako wynagrodzenie Jego Sercu. Tak też uczyniłam, oddałam to Jemu na Mszy Świętej, wynagradzając Jego Sercu. Kiedy przyjęłam Komunię Świętą, Pan Jezus przyszedł do mnie z wielkim darem, był to chyba dar uzdrowienia z ciężaru całej tej sytuacji, ponieważ w całej tej niesprawiedliwości, w tym ciężarze poczułam się bardzo szczęśliwa i jednocześnie wolna. To było dla mnie cudem uzdrowienia, cudem łaski dotknięcia Pana Jezusa, który w tak trudnej sytuacji uczynił mnie wolną przez prawdę i szczęśliwą. WD.
Można pracować uczciwie, rzetelnie, dodatkowo z miłością w sercu, a jednak doświadczyć niesprawiedliwości. I to jest coś, co nas najbardziej atakuje, rani, wystawia na próbę. Zazwyczaj myślimy: jeżeli jestem grzeczny, jeżeli zrobiłem dobrze swoje zadanie domowe albo w pracy było dobrze, to należy mi się cukierek, uczciwe wynagrodzenie itd. Ale tak jest u początkujących, potem Pan Jezus prowadzi dalej i wymaga więcej, wymaga też zdolności, aby znosić niesprawiedliwość i postępować, jak On postępował. Nasza ludzka natura chciałaby się bronić: protestować, zwrócić się do związków zawodowych albo nagłośnić sprawę w mediach, aby zniszczyć swoich przeciwników — jeżeli mnie wyrzucą, to najpierw im jeszcze pokażę. To byłaby naturalna ludzka reakcja, ale chrześcijanin potrafi zachowywać się inaczej. Bardzo ważne tym momencie jest nie zostać samemu z tym problemem. Bez szczególnej pomocy z góry nie jesteśmy w stanie znosić niesprawiedliwości — ona każdego przytłacza i pozostawia przynajmniej smutek: „po co się starać, jeżeli świat jest taki — będę robił tak, jak robią wszyscy". To nie jest właściwy sposób, jeżeli chcemy postępować prawdziwie, do końca jak On postępował. Ale aby postępować, jak On postępował, aby żyć jak Jezus, nawet nie wystarczy modlić się jak On (Ojcze, przebacz...), ale trzeba zjednoczyć się w sercu z Jego Sercem. Dopiero wtedy można doświadczyć, jak ten ciężar nas przechodzi od nas na Niego (Moje jarzmo jest słodkie, a brzemię lekkie...). To jest głębszy sposób, aby żyć Słowem Życia. Wszędzie nieraz napotykamy nagle takie sytuacje, które wydają się albo są niesprawiedliwe. I wtedy mamy okazję, aby postępować inaczej niż postępują ludzie żyjący mentalnością tego świata. (str. 61-64)
Wróciłem do domu w dobrym humorze...
Kiedy przyjeżdżam do domu, często spotykam się ze swoimi kolegami ze szkoły średniej. Znamy się już od dawna, ale w ostatnim czasie nasze relacje nie były najlepsze. Mamy już inne zainteresowania i często brakuje nam wspólnych tematów do rozmowy. Po ostatnim spotkaniu z nimi byłem bardzo zdenerwowany, ponieważ chociaż to oni mnie zaprosili, to jednak ja musiałem ciągle im coś opowiadać, żeby się nie nudzili. Wieczorem po tym spotkaniu byłem bardzo zmęczony. Po jakimś czasie zaprosili mnie kolejny raz. Nie miałem ochoty tam iść, pamiętając jak było poprzednio. Poszedłem tylko dlatego, że kiedyś byliśmy dobrymi kolegami. Już po drodze przypomniało mi się Słowo Życia z Pierwszego Listu świętego Jana Apostoła: Postępować, jak On postępował. Pomyślałem, że Jezus nie chodził tylko do tych, którzy byli dla Niego mili albo okazywali Mu szacunek i gościnność, ale przeciwnie: chodził do ludzi niewdzięcznych i trudnych. I jeżeli ja jestem chrześcijaninem, to powinienem chociaż trochę naśladować Jego cierpliwość i postępować tak, jak On postępował... To spotkanie było dla mnie miłą niespodzianką. Mieliśmy wspólne tematy, mogliśmy porozmawiać i powspominać nasze szkolne lata, a ja czułem się bardzo dobrze i swobodnie w ich towarzystwie, oni też byli zadowoleni. To spotkanie było zupełnie inne niż poprzednie. Wróciłem do domu w dobrym humorze i pokoju serca. Byłem bardzo wdzięczny Panu Bogu za to, że przypomniał mi Słowo Życia. Aleksander
Jeżeli mamy trudności z różnymi ludźmi, to zazwyczaj szukamy winowajcy albo powodu u innych, bo „oni są tacy, oni nie interesują się właściwymi tematami, ja już jestem po rekolekcjach i żyję wiarą, a oni żyją tak płytko..." Podświadomie tak właśnie często myślimy. Ale z pomocą Słowa Życia Aleksander potrafił sam się zmienić. Żył Słowem Życia: Postępować, jak On — Jezus — postępował, to znaczy na serio wziął Jezusa za model własnego postępowania. Powinniśmy często pytać się: jak Jezus (albo Maryja — wychodzi na to samo) teraz zareagowałby, co zrobiłby na moim miejscu? I wtedy znajdujemy inne podejście. Już nie szukamy siebie, aby się dobrze czuć... Jak czuł się Pan Jezus, kiedy odwiedzał faryzeuszy? Na pewno nie tak jak w niebie. Ale poszedł nie aby czuć się dobrze — poszedł, aby kochać, poszedł, aby zjednoczyć się — o ile się da — z innymi, aby im pomagać. Często odłącza nas od Chrystusa to, że pójdziemy gdzieś, aby czuć się dobrze, aby nie tracić czasu na takie płytkie rzeczy. Co robić, aby było inaczej? Postępować jak On, jak Jezus postępował. I wtedy zmienia się nasza postawa, nasze relacje do innych. I zmienia się świat. (str. 65-67)
...a oni oglądają telewizję!
Pewnego razu wzięłam się za gruntowne sprzątanie mieszkania, ale nie zdążyłam tego zrobić w ciągu jednego dnia. Nazajutrz, jak tylko dzieci poszły do szkoły, a mąż pojechał do pracy, pomyślałam, że będę mogła dokończyć. Jednocześnie miałam też dużo zmywania i inne domowe zajęcia. W międzyczasie zadzwonił telefon i okazało się, że dobrze by było, gdybym przyjechała natychmiast do pracy, ponieważ jest bardzo pilna rzecz do wykonania. Ponieważ pracuję w ten sposób, że jestem umówiona na telefon, podjęłam decyzję, że pojadę jak najszybciej, i czym prędzej wyszłam z domu, zostawiając wszystkie zaczęte prace. W pracy miałam sporo do zrobienia, tak, że zajęło mi to kilka godzin. Kiedy wróciłam, zastałam w domu bałagan i trójkę moich dzieci siedzących przed telewizorem. Bardzo się tym zdenerwowałam. Spytałam, dlaczego siedzą i nic nie robią, tylko oglądają telewizję, kiedy wokół jest taki bałagan. Te słowa były jak kij w mrowisko, ponieważ wtedy one zaczęły się między sobą kłócić o to, ile kto zrobił, kto ile razy w tym tygodniu zmywał, a kto nic nie robił, kto już ma coś „na koncie", a kto nie ma nic... Kłótnia narastała — i to już w ogóle wyprowadziło mnie z równowagi. Kiedy dzieci w pokoju kłóciły się między sobą, ja byłam w kuchni i pomyślałam, że każę im wyjść na dwór, a sama w spokoju uporządkuję mieszkanie. Potem jednak doszłam do przekonania, że to też nie jest dobre wyjście, bo w ten sposób niczego się nie nauczą i następnym razem będzie podobnie. Czułam jednocześnie, że moja cierpliwość jest już na granicy... Rozemocjonowana już wychodziłam z kuchni, żeby urządzić im prawdziwą awanturę, czyli dołączyć się ze swoim zdaniem do ich kłótni, ale w pewnym momencie zatrzymałam się i poczułam, że to nie jest dobre wyjście. W głowie pojawiła mi się myśl, aby zwrócić się do Jezusa. Pomyślałam: Panie, pomóż mi w tej sytuacji, uspokój mnie! Wtedy właśnie pojawiła się myśl: „Słowo Życia". Brzmiało ono wtedy: I wziął Ją do siebie. Pomyślałam, że przecież ja też mogę wziąć Maryję do siebie w tym momencie, mogę zaprosić Ją, aby przyszła i pomogła mi wyciszyć moje serce, ale również uspokoić moje dzieci i całą tę sytuację, która zrobiła się bardzo nerwowa. Zaczęłam bardzo mocno prosić Maryję, żeby przyszła i wyciszyła tę sytuację. I rzeczywiście, miałam wrażenie, że Ona przychodzi i odpowiada na moją prośbę, ponieważ poczułam w sercu narastający spokój, a nawet głęboki pokój. Wiedziałam już, że nic nie powiem, że nie będę urządzać żadnej awantury. Po chwili w pokoju, gdzie były dzieci, zrobiło się cicho, a nawet zdarzyło się coś, co z mojego punktu widzenia było prawie niemożliwe — zaczęły się one pomiędzy sobą, przepraszać. Za chwilę przyszły też do mnie, zaczęły mnie przepraszać i razem ze mną sprzątać i porządkować mieszkanie. Następnego dnia znowu musiałam nagle wyjechać i zostawiłam nieposprzątaną kuchnię. Kiedy już wracałam, myślałam, że znów muszę prosić Maryję, żeby koniecznie przyszła do mojego nie serca, bo nie lubię bałaganu i kiedy wrócę, to pewnie znów się zdenerwuję. Wiedziałam, że tego dnia jedna z moich córek szła do szkoły na popołudnie, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że akurat ona może coś zrobić. Kiedy wróciłam do domu, jej już nie było, ale kuchnia była tak wysprzątana, że nie wiem, czy sama bym tak potrafiła. D.
Każdy zna takie sytuacje z własnego życia — obowiązki, granice wytrzymałości, człowiek musi robić więcej niż po ludzku potrafi. Druga część tego doświadczenia zaczyna się w momencie, gdy przyszła myśl o Jezusie — wtedy człowiek staje się chrześcijaninem. Niestety, często w naszym życiu wegetujemy tylko po ludzku, a nie żyjemy po chrześcijańsku. Żyjemy według zwyczajów, według charakteru, ochoty, humoru, ale nie według wiary, nie według konkretnej relacji do Jezusa. Nie zapraszamy Go do zwyczajnych spraw i codziennych problemów. W momencie, gdy Jezus został zaproszony do tego bałaganu — nie tylko w kuchni, ale też w sercu i w rodzinie — zaczęło się coś nowego. Jezus pomagał nie przez to, że przyszedł pozmywać talerze, ale przez to, że przypomniał: przecież masz wspaniały instrument — Słowo Życia. Działaj tym Słowem! Słowo Życia prowadziło do Maryi, a Maryja prowadziła do ładu, do jedności, do dojrzałości w tej sytuacji. (str. 89-92)