MYŚL DNIA

O Krwi Jezusa, upajaj mnie Twoją świętą miłością. O śmierci Jezusa, spraw, bym wyrzekł się każdego ziemskiego przywiązania. Św. Alfons Maria de Liguori
Readmore

Słowo Życia

…wrzuciła wszystko, co miała… (Mk 12, 44)

Może warto dzisiaj zbliżyć się do otwartego Serca Jezusowego, które jak skarbona pomieści Twoje i moje,

i każde „wszystko”. Złóżmy w Jego głębi wszystkie nasze lęki, obawy, niepewności ...

Czytaj więcej  

Kalendarz

listopad 2024
N P W Ś C Pt S
1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30

Słowo Życia - czerwiec 2020

pytanie.jpg

Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16)

Niektórzy twierdzą, że czasami, a może nawet dość często, przyjmowanie jest czymś trudniejszym niż dawanie. Oczywiście na każde takie „uniwersalne” stwierdzenie należy patrzeć ostrożnie i z dystansem, może jednak warto chociaż przez chwilę, zastanowić się, jak jest w naszym przypadku tzn. czy powyższe stwierdzenie nie wyraża jakiejś prawdy o nas i o naszym życiu?

Bóg dał nam Swojego Jednorodzonego Syna i… Jak nam „idzie” przyjmowanie Go?… Czy w ogóle mamy jakieś (najlepiej konkretne) pomysły na to, jak możemy Go przyjąć? W jaki sposób możemy nie tylko to zrobić (jednorazowo), ale raczej robić - najlepiej każdego dnia?

 

Jednym z ważnych momentów wielu rekolekcji i programów formacyjnych jest przyjęcie Jezusa jako swojego Pana i Zbawiciela. Często tej chwili towarzyszą duże emocje. Pojawiają się łzy wzruszenia czy okrzyki radości. Jednak emocje opadają, rekolekcje się kończą, a nawet najbardziej rozbudowane i pomysłowe programy się wyczerpują… I pojawia się codzienna rutyna… Przyjęty „w blasku reflektorów” (chociaż pewnie częściej wśród nastrojowych świec) Pan Jezus jakoś tak „blednie”… - trochę jak opalenizna po powrocie z egzotycznych wakacji, którą na początku nosimy z dumą i być może ku lekkiej zazdrości „bladych” sąsiadów (zresztą, co oni mogą wiedzieć o prawdziwym życiu duchowym…?).
Warto bardzo konkretnie „zmierzyć się” z pytaniem - nawiązując do tej z pewnością niedoskonałej analogii - czy próbujemy coś robić, aby ta „duchowa opalenizna” jak najdłużej się utrzymała? Co robimy, żeby już nie nasza skóra, a raczej nasze serce, nie na chwilę, a najlepiej na wieczność, przyjęło Jednorodzonego Syna Bożego? Warto sobie te pytania postawić, żeby nie stracić, a umieć przyjąć… Miłość na wieczność.

ks. Marcin Kędzia