Słowo Życia - listopad 2024
…wrzuciła wszystko, co miała…(Mk 12, 44) Ile to jest „wszystko”? Co mieści się w tym pojęciu? ...
Zapytanie Ofertowe 5
Zapytanie w zakresie: na roboty budowlane w zakresie systemu grzewczego - montażu urządzeń...
Zapytanie Ofertowe 4
Zapytanie w zakresie: na roboty budowlane polegające na modernizacji systemu grzewczego - montażu...
Zapytanie Ofertowe 3
Zapytanie w zakresie: na roboty budowlane polegające na wymianie okien na nowe z PCV o wsp....
Zapytanie Ofertowe 2
Zapytanie w zakresie: wykonanie projektu budowlanego, dokumentacji projektowej instalacji...
Zapytanie Ofertowe 1
Zapytanie w zakresie „Zmniejszenie zużycia energii w domu zakonnym Misjonarek Krwi Chrystusa...
-
Słowo Życia - listopad 2024
-
Zapytanie Ofertowe 5
-
Zapytanie Ofertowe 4
-
Zapytanie Ofertowe 3
-
Zapytanie Ofertowe 2
-
Zapytanie Ofertowe 1
Nawigacja strony
MYŚL DNIA
Słowo Życia
…wrzuciła wszystko, co miała… (Mk 12, 44)
Może warto dzisiaj zbliżyć się do otwartego Serca Jezusowego, które jak skarbona pomieści Twoje i moje,
i każde „wszystko”. Złóżmy w Jego głębi wszystkie nasze lęki, obawy, niepewności ...
List do MPJ! - wrzesień 2016
Miasteczko Krwi Chrystusa, wrzesień 2016
Mój Drogi/moja Droga!
Witam Cię bardzo serdecznie po przerwie wakacyjnej. Rozpoczynamy nowy rok szkolny, dlatego najpierw chciałabym wrócić do tego, co było w zeszłym roku. Jestem ciekawa, jak udało Ci się prowadzenie notatek na podstawie listów, które Ci wysłałam (niektórym w formie papierowej, większości – przez stronę WWW)… Były tam konkretne zadania do wykonania:
- podziękowanie za przynajmniej 3 rzeczy
- siadanie Jezusowi na kolanach i opowiadanie Mu o wydarzeniach Twojego życia
- adwentowe wypełnianie Jezusowego oczekiwania
- Słowo Życia
- spojrzenie na udział w liturgii
- naśladowanie Jezusa w Jego miłości – do wszystkich, jako pierwszy i aż do krwi.
Proponowałam robienie osobistych notatek z tej ważnej pracy nad sobą, nie wiem, czy to robiłeś/robiłaś, czy dziś możesz się ucieszyć czy… zasmucić owocami całego roku naszych listownych spotkań. U Pana Boga to jest piękne, że zawsze można zacząć na nowo, Ty też możesz zacząć!
Druga rzecz – to zachęta do rozpoczęcia kolejnego roku pracy nad sobą – jeśli chodzi o szkołę i o „szkołę miłości” Małych Przyjaciół Jezusa. Jeśli naprawdę staramy się być Jego przyjaciółmi, staramy się, aby nasze serca były czyste i aby nie brakowało wspólnie spędzanego czasu (modlitwa, Msza św., lektura pisma św.). Jeśli tak się dzieje, Jezus przemienia nasze serca swoją miłością, pomaga nam rozwijać w sobie to, co dobre, co jest naszą zaletą, talentem przez Niego podarowanym i walczyć z tym, co jest złe, co jest moją wadą, złym przyzwyczajeniem. Solidnie pracuję, uczę się, pomagam w domu, jestem koleżeńska… Jeśli tak jest, staję się powoli do Niego podobna i ludzie to widzą. A wtedy staję się apostołem Jezusa i świadkiem Jego wielkiej miłości do każdego człowieka.
I jeszcze jedno… Na jednym ze Świąt Dzieci, podczas Godziny Pytań, mówiliśmy o tym, że każdy musi przejść taki „kryzys” wiary. To znaczy – już nie tyle modlić się, chodzić do kościoła…, bo moi rodzice czy dziadkowie tak robią i taka jest u nas tradycja, i nie dlatego, że mi każą, ale dlatego, że wierzę w Pana Boga, wierzę Jemu i ufam Mu, i to JA chcę się z Nim spotykać i JA chcę się z Nim przyjaźnić. Niezależnie od tego, co mówią i robią inni, na przykład moi koledzy ze szkoły czy z podwórka.
Być może już się też zaczynasz buntować przeciwko Rodzicom, ich wymaganiom, które są wyrazem ich miłości do Ciebie, być może słowo kolegi/koleżanki zaczyna być dla Ciebie ważniejsze, niż słowo Rodziców… Jeśli tak jest, to - jestem przekonana – przyjaźń z Jezusem pomoże przejść czas dojrzewania do dorosłości mniej boleśnie… Tobie i Rodzicom (z Tobą)… To Pan Bóg Ci ich dał i w czwartym przykazaniu nakazał być im posłusznym, szanować ich i kochać. Czy po to, żeby nam życie utrudnić? Nie, wręcz przeciwnie, ON naprawdę wie, co jest dla nas dobre, a posłuszeństwo Rodzicom niesie za sobą Boże błogosławieństwo. Sam Pan Bóg to obiecał w Swoim Słowie (jest to zapisane w Piśmie świętym).
Pozdrawiam Cię serdecznie, także Twoich bliskich. Niech Pan Bóg wam obficie błogosławi! Pamiętam o Tobie w modlitwie i życzę Ci, by ten rozpoczynający się nowy rok szkolny był dla Ciebie bardzo dobry.
Przesyłam Ci także opowiadania z tegorocznego Święta Dzieci, a zdjęcia na pewno możesz jeszcze znaleźć na naszej stronie: www.siostrymisjonarki.pl.
Wszystkie opowiadania zostały zaczerpnięte z książki br. Tadeusza Rucińskiego Świetliki miłosierdzia, wydawnictwo Święty Paweł.
Drewniany świątek (s. 8-9)
Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. (J 15, 3)
Nikt nie pamiętał, ile lat stał przy drodze drewniany Jezus Frasobliwy. Popękany, szary od deszczów i kurzu. Jedni lubili go za ten smutek, inni nie znosili. Najbardziej nie lubił tego świątka stary Filip Drewno, co żył sam jak kołek. Zresztą on jakby nie żył, bo pił wciąż wódkę i nikogo nie lubił. Kiedy był pijany, zatrzymywał się przy świątku i gadał:
– Myślisz, że wierzę w ciebie, Jezusie? Nie! Jesteś przecież tylko kawałem drewna. A do kościoła i tak nigdy nie pójdę! Prędzej mi uszy zakwitną, a na tobie listki wyrosną, niż ja pójdę do spowiedzi!
Gadał tak i dziś – ubłocony, szary i brudny. Właśnie zobaczył przy figurze siostrę Marię, która przyszła umyć Frasobliwego, posprzątać, zasadzić kwiatki. Filip zagadał do niej:
– Po co myć ten kawał drewna?
Na to siostra Maria:
– Pan mógłby się też umyć. Jutro święto przecież! Niech pan przyjdzie do nas, to damy panu czyste ubranie, obiad...
A Filip:
– Nigdy! Do kościoła nigdy nie pójdę. Dla mnie wszystko jedno: świątek, piątek czy niedziela. Ani gęby, ani duszy nie umyję! Prędzej mi uszy zakwitną albo na tym świątku listki się pojawią...
Siostra Maria szepnęła tylko:
– Nigdy nie mów nigdy.
Kiedy potem Filip wracał, znów zatoczył się pod figurę. Spojrzał i zaczął przecierać oczy, bo z pęknięcia drewna na dłoni Jezusa, podpierającej Jego policzek, wyrastała gałązka ze świeżutkimi zielonymi listkami.
– Jezu!!! – krzyknął Filip i otrzeźwiał. – Toż to cud prawdziwy! A możeś Ty żywy? Tylko ja – jak kołek drewniany...
Za chwilę ktoś mocno załomotał do drzwi księdza Piotra. Stanął w drzwiach Filip Drewno i powiedział:
– Księże, ja do spowiedzi... Cud! Wytrzeźwiałem, zrozumiałem, pożałowałem... Jezus dał mi znak...
I zaraz, w konfesjonale, słychać było jego sapanie i szeptanie, i słowa księdza: „I ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego...". A siostra Maria, która stroiła ołtarz zielonymi, świeżutkimi gałązkami, uśmiechała się, zerkając co i raz to na konfesjonał, to na ołtarz...
– Nigdy nie mów nigdy – szeptała z uśmiechem. – Ożyłeś Filipie Drewno, bo to nie świątek, ale tyś ożył i się zazielenił. I dobrze, bo to jutro Zielone Świątki.
Czym się różni drzewo od drewna? Czy drewno może się zazielenić? Jak może w kimś ożyć serce?
Kiedy serce jest podobne do drewna? A kiedy do wiosennego drzewa? Dlaczego dla Jezusa nie ma słowa „nigdy"?
Konik Garbusek (s. 12-13)
Dobry pasterz życie oddaje za swoje owce. por. J 10, 11
Kuba podziwiał i zazdrościł trochę Markowi, który zdobył trzy medale na zawodach: dwa złote i jeden brązowy. Jego siostra Agata też: dwa srebrne. Niektórzy mówili: – To taka rodzina – oni muszą być we wszystkim pierwsi i najlepsi. Kuba chciał ich odwiedzić, ale oni – nie wiadomo czemu – jakoś wymawiali się. Dziś Marek zostawił komórkę w szkole, więc Kuba poszedł mu ją odnieść. Kiedy zapukał do drzwi, otworzył mu jakiś taki mały chłopiec z garbem na plecach. Marek zaraz kazał mu iść do swojego pokoju.
– To taki garbusek – powiedział Kubie. – Jak był mały, to wciąż jeździł na koniku na biegunach i kiedyś przewrócił się z nim, coś mu się stało i teraz ma garb. On się do niczego nie nadaje. Przezywamy go Konik Garbusek. Z takiej bajki.
Kubie zrobiło się jakoś przykro, gdy to usłyszał. Gdy wrócił do domu, przeczytał tę bajkę. Bardzo mu się w niej spodobał ten garbaty konik, który był mądrzejszy i bardziej kochany od szybkich jak wiatr rumaków. A najbardziej podobały się jego słowa, którymi pocieszał swojego przyjaciela Wanię: – Miej nadzieję całą we mnie! Raczej życie swe poświęcę, niżbyś ty miał zginąć w męce. – Całkiem jak Pan Jezus – pomyślał Kuba. I jeszcze raz poszedł do domu Marka. Tym razem był tam tylko ten chłopiec. Miał na imię Gabryś. Uradowany wpuścił Kubę do środka, poczęstował go ciastkami i zaczął mówić:
– Wiesz, ja prawie stąd nie wychodzę, bo oni się mnie wstydzą, ale ja ich bardzo kocham. Gdy tato albo mama mają jakieś egzaminy, to ja parę godzin się modlę, żeby zdali. Oni o tym nie wiedzą. A wczoraj to pół dnia się modliłem, żeby Agata i Marek zdobyli medale... no i zdobyli. Ale nie mów im, że się modliłem. Niech się cieszą, że są tacy zawsze najlepsi. Ja nie muszę. Wolę po cichutku być bliziutko Pana Boga. Przy Nim czuję się jak na pierwszym miejscu. Po co mi jakieś medale! Pan Bóg mnie kocha, a ja kocham ich tu wszystkich. Oni chyba nawet nie wiedzą jak bardzo.
Kuba od razu polubił tego Gabrysia. Najbardziej z nich wszystkich. I nie zazdrościł Markowi medali, ale zaczął cichutko zazdrościć mu takiego brata, którego oni się wstydzili – widząc jego garb, a nie serce.
Kto u ciebie ma pierwsze miejsce? O kim zapominasz lub się go wstydzisz? Dla kogo ty się najbardziej liczysz?
Co ludzie oceniają u innych? Co Pan Bóg ceni u ludzi? Czemu to nie są ci sami ludzie?
Twój brat powrócił (Łk 15, 27)
W telewizji był właśnie wzruszający program „Przebacz mi". Ola popłakała się, gdy jakiś pan z wielkim bukietem róż przepraszał swoją matkę, którą okradł, i uciekł za granicę. To było piękne, gdy ją ze łzami całował po rękach. Nagle odezwał się cicho tato:
– Naszego Krzycha też już nie ma trzy tygodnie. Ciekawe, co też się z nim dzieje?
Ola otarła szybko łzy i mruknęła:
– Krzychu? Niech nigdy tu nie wraca! Ukradł pieniądze tobie i mnie. Nie chcę mieć już takiego brata!
Wyłączyła telewizor i zamknęła się w swoim pokoju. Nie chciała nawet myśleć o Krzychu, który uciekł z domu z portfelem taty, z jej pełną skarbonką, komórką i plecakiem... Złodziej, chuligan, włóczęga, brat marnotrawny... A tato jeszcze za nim tęskni, i wygląda – też coś! Koleżanka w szkole powiedziała jej, że nie ma już brata, bo się... stracił. Ola zajęła teraz cały ich pokój i starała się być bardzo miła i grzeczna dla taty i mamy. Niech przekonają się, jaką mają dobrą córeczkę, i zapomną o synu-złodzieju – myślała. Oni jednak nie zapominali. Ani tato, ani mama. Telefonowali, pytali, wyglądali – nawet w nocy.
Właśnie którejś nocy Ola obudziła się, słysząc, że ktoś puka do okna. Odchyliła zasłonę i zobaczyła Krzycha. Był strasznie brudny i chudy. Ubranie miał podarte i trząsł się z zimna. Otworzyła więc okno i powiedziała:
– Czego tu chcesz? To już nie twój dom ani pokój. Idź sobie – ja nie mam już brata!
Krzychu się rozpłakał.
A Ola: – Masz mój plecak, komórkę i pieniądze? Nie? To idź sobie!
I chciała zamknąć okno, ale do pokoju wpadł tato i zawołał:
– Krzychu! Wróciłeś? Dzięki Bogu! Wchodź szybko, bo zamarzniesz!
A za nim mama:
– Czułam, że wrócisz. Kolacja jest ciepła. No wchodź!
Ola odsunęła się od nich, wskoczyła do łóżka i zakryła głowę, płacząc ze złości i zazdrości. Za kilka minut do pokoju wszedł Krzychu – już czysty i w pidżamie. Dziwnie drżał. Ukląkł przy łóżku siostry, chwycił jej rękę i zapytał:
– Przebaczysz mi?
Ola nie wiedziała, czy wyrwać rękę i zacząć go okładać pięściami za to wszystko... Czy przytulić go i przebaczyć, choć przecież był jej bratem marnotrawnym?
Co to znaczy komuś przebaczyć? Czy to jest trudne? Od czego to zależy?
Co to znaczy: „I odpuść nam nasze winy”? I to: „jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”? Czy można nie przebaczyć?
s. Gertruda MSC