Słowo Życia - marzec 2018

2377269-2-jesus-christ.jpg

Panie, chcemy ujrzeć Jezusa (J 12,21) 

W piątą niedzielę Wielkiego Postu słyszymy fragment z Ewangelii wg św. Jana (J 12, 20-33), w którym Grecy (przybyli na święto do Jerozolimy) zwracają się do Filipa ze swoim pragnieniem – chcemy zobaczyć Jezusa. Filip idzie do Andrzeja i obaj przedstawiają sprawę Jezusowi. Właściwie nie znajdujemy odpowiedzi, czy ich pragnienie się wypełniło, natomiast możemy zapytać siebie, czy my takie pragnienie również mamy. Czy chcemy ujrzeć Jezusa.

Ale nie takim, jakim Go sobie wyobrażamy, lecz takim, jakim On jest, jakim zechce nam się „przedstawić”. Czasem bowiem może się ukryć w człowieku, który właśnie powiedział nam dobre słowo i nas podniósł w naszym smutku, czasem w człowieku, który ode mnie takiego podniesienia potrzebuje. Jest obecny w sytuacji, kiedy wszystko dobrze mi się układa i jakoś tak zapominam o tym, że On jest i że wszystko jest Jego darem; jest też przy mnie, kiedy wszystko wokół „wali się i pali”, czekając, aż zamiast się zadręczać, z ufnym (choćby przez łzy) westchnieniem zwrócę się do Niego o pomoc czy ratunek. Jest obecny w miłej sąsiadce i w mającym zły dzień szefie w pracy. W końcu – jest we mnie, chociaż nie widzę Go patrząc w lustro z niesmakiem, żalem, buntem czy nerwami. W każdym człowieku i w każdej sytuacji – chcę zobaczyć Jezusa, przypomnieć sobie o Jego obecności, złapać się Go i nie puszczać, szczególnie, kiedy jest mi źle albo coś się układa nie po mojej myśli. Powiedzieć Mu o tym, co właśnie czuję, przeżywam, co mnie cieszy, smuci, denerwuje, napełnia nadzieją czy szczęściem. I przyjąć Jego pomoc. Zobaczyć Jezusa, zamiast koncentrować się na sobie albo na spotykającym mnie kłopocie.

        Miałam kiedyś do dyspozycji kilka dni na wykonanie zaplanowanej konkretnej pracy, której było dużo. Oprócz tego, co miałam do zrobienia, co i rusz „wyskakiwały” różne „niespodzianki”. Chyba każdy wie, jak człowiek się w takich momentach czuje i jakie myśli cisną się do głowy... Czas ucieka, nieubłaganie, a tu znowu ktoś lub coś… Przyjechał ktoś, kim trzeba było się zająć, pomieszało to moje szyki…, ale – chcę zobaczyć w nim Jezusa, bo On w nim jest. Oddałam (nie bez początkowych oporów) Jezusowi ten czas, pośpiech zniknął, pojawiła się radość ze spotkania. Kolejnego dnia – niespodziewany wyjazd, na kilka godzin. Nie na bardzo długo, ale jednak, a tu praca czeka, płacze… Jednak – chcę zobaczyć Jezusa, który tam na mnie czeka, który w tym momencie potrzebuje mojej modlitwy i obecności. W sercu pojawiły się pokój i radość. A potem spokojny powrót do swoich zajęć, które, w końcu – choć ważne – przecież nie są najważniejsze na świecie. A czas podarowany Panu Bogu On oddaje z nawiązką, w swoim czasie i na swój sposób. Patrząc na Jezusa, odnajduję bowiem właściwą perspektywę patrzenia na siebie, innych i świat.

 Jezu, otwieraj moje oczy, bym Ciebie widziała i moje serce, by Twoje spojrzenie przenikało je i przemieniało. Amen.

 

s. Gertruda MSC