Nawigacja strony
Myśl dnia
Słowo Życia
Trzeba… weselić się i cieszyć…
Kto ma serce zestrojone z Bogiem, kiedy widzi skruchę danej osoby, niezależnie od tego, jak ciężkie byłyby jej błędy, raduje się z niej. Nie skupia się na błędach, nie wytyka palcem zła, ale raduje się z dobra, gdyż dobro drugiego jest także moim!
Zakochałam się w Miłości dającej wolność - świadectwo
Zakochałam się w Bogu!
Mam na imię Ola, mam 23 lata, kończę studia na politechnice. Kiedyś Pan Bóg pokazał mi, o ile piękniejsze może być życie w Prawdzie, ze świadomością, że On jest blisko i bardzo zależy Mu na moim szczęściu. Nie wiem, kim byłabym dzisiaj, gdyby nie Jego interwencja. Jestem przekonana, że Pan Bóg bardzo chciał mi podarować nowe życie. I zrobił to! Tym właśnie chciałabym się z Wami podzielić.
Wychowałam się w katolickiej praktykującej rodzinie. Co niedzielę chodziliśmy wspólnie na Mszę Świętą, codziennie modliłam się (albo raczej „mówiłam pacierz”), i wydawało mi się, że to wszystko, wraz z „byciem dobrym człowiekiem”, wystarczy, żeby zostać zbawioną…
Ale to nie była wiara, a jedynie wyuczone mechaniczne odruchy, wyniesione z domu. Teoretycznie przestrzegałam wszystkich zasad, jakich powinien przestrzegać chrześcijanin, ale praktycznie – chociaż nigdy przed samą sobą bym się do tego nie przyznała – nie widziałam w tym sensu. Nie znałam ŻYWEGO Boga, wyznawałam jedynie Kogoś odległego, bezosobowego, ideę, kreującą moją moralność – nic więcej. Niby taki Ktoś, kto stworzył świat, niby jest wszędzie, niby mnie kocha – ale co to właściwie znaczy? Nic dziwnego, że w żaden sposób nie poruszało mnie stwierdzenie: „Bóg cię kocha”. Niewiele to dla mnie znaczyło, skoro wierzyłam jedynie w Jego bezosobową formę.
Byłam przeciętną nastolatką, trochę zadziorną, lubiłam błyszczeć w towarzystwie, chociaż unikałam „wychylania się przed szereg”, nie byłam w stanie wyrazić swojego zdania, jeśli nie zgadzało się z powszechnie przyjętą opinią wśród ludzi, którymi się otaczałam. Panicznie bałam się ich stracić – chociaż nawet będąc z nimi nie czułam się tak naprawdę szczęśliwa. Rzadko się uśmiechałam, mój śmiech w towarzystwie nie odzwierciedlał tego, co czułam wewnątrz. Starałam się nie pokazywać publicznie emocji, stale zgrywałam twardszą i silniejszą niż byłam w rzeczywistości. Wydawało mi się, że w ten sposób wzbudzę szacunek, że będą się ze mną liczyć. Z czasem stawałam się bardziej wulgarna, chcąc zerwać z opinią grzecznej dziewczynki, która wydawała mi się słaba i nijaka. Coraz częściej chodziłam na imprezy, niejednokrotnie tylko udając, że dobrze się bawię. Bałam się przyznać sama przed sobą, że nie pasuję do ludzi, do których bardzo chciałam być podobna. Ciągle udawałam, oszukiwałam siebie.
W pewnym momencie moje patrzenie na świat uległo całkowitej zmianie.
W drugiej klasie liceum katechetka zaczęła mnie namawiać na rekolekcje weekendowe. Właściwie nic o nich nie wiedziałam, ale już samo to słowo budziło we mnie wielki opór. Wyobrażałam sobie sztywną atmosferę, ciągłe modlitwy – wszystko to kojarzyło mi się z nudą, nijakością i mdłą atmosferą. Uważałam się za katoliczkę, ale… bez przesady. Powtarzałam, że to nie dla mnie i stanowczo odmówiłam.
Dzięki Bogu, ta kobieta nie należała do tych, które łatwo się poddają. Im dłużej mnie namawiała tym bardziej moje stanowcze „nie” stawało się co raz mniej stanowcze W końcu okazało się, że jedna z koleżanek z klasy chciałaby pojechać na te rekolekcje, ale nie ma z kim. Do tej pory nie wiem jak to się stało, ale stwierdziłam, że właściwie nie mam nic do stracenia. I wyruszyłam w drogę, która zmieniła moje życie.
Były to rekolekcje z diecezjalną wspólnotą Wojsko Gedeona. I ku mojemu zdziwieniu, wcale się tam nie nudziłam. Był czas na modlitwę, ciekawe katechezy, rozmowy, śpiew, ale i na radość oraz zwyczajne bycie z innymi. Poznałam wspaniałych ludzi – bardzo normalnych, wbrew mojemu wyobrażeniu o osobach uczestniczących w tego typu rekolekcjach. Potrafili się bawić, czasem wygłupiać, bez obawy o to, co pomyślą inni. Widziałam jak czuli się wolni bez tak dobrze znanego mi ciągłego udawania. A kiedy z kolei ja coś mówiłam – to, mimo że przy nich wypadałam dosyć słabo, nikt krzywo na mnie nie patrzył, nikt mnie nie wyśmiał ani nie dał mi odczuć swojej wyższości.
Chociaż na początku nikogo nie znałam, wszyscy przyjęli mnie z ogromną życzliwością, zaopiekowali się mną i traktowali jak „jedną z nich”. Zrozumiałam wtedy, że mogę być zwyczajnie sobą. Chciałam żyć jak oni – prawdziwi, niezakłamani, i… szczęśliwi. To dzięki nim poznałam Jezusa. Widziałam jak się modlą, i jak mocno w to wierzą – i im dłużej na nich patrzyłam, sama zaczynałam wierzyć. Zrozumiałam że Bóg nie jest odległy, jak bezosobowa idea, jest ŻYWY, i podczas wspólnej modlitwy naprawdę czułam Jego obecność wśród nas.
Wielu ludzi mówi o swoim pierwszym nawróceniu jako o momencie, jakiejś przełomowej chwili, w której zrozumieli, że są ważni dla Pana Boga i jedyni w Jego oczach. Ja nie miałam takiego jednego konkretnego momentu, o którym mogłabym powiedzieć, że właśnie wtedy usłyszałam, zobaczyłam, zrozumiałam. Mimo to, po powrocie z rekolekcji wiedziałam, że już nic nie będzie takie samo. Wszędzie widziałam piękno: niebo było bardziej błękitne, trawa – bardziej zielona. Czułam się szczęśliwa, nie potrafiłam tego ukryć. Cały czas się uśmiechałam, znajomi zaczęli pytać mnie czy się zakochałam...
Tak, zdecydowanie! Zakochałam się. W tej Miłości największej, tej dającej wolność. Już nie musiałam nikogo udawać. Mogłam pozostać sobą, bo wiedziałam, że On kocha mnie taką, jaką jestem. I co ciekawe – wcale nie straciłam wśród znajomych autorytetu, który wcześniej tak starannie budowałam. Wręcz przeciwnie, odkryłam wokół siebie jeszcze więcej ludzi. Myślę, że widząc moje szczęście, wielu z nich również zatęskniło za prawdziwą radością i wewnętrzną wolnością.
Dziś jestem szczęśliwa, i nie przestaję dziękować Bogu, że tak pokierował moimi drogami, że pozwolił mi spotkać moją wspólnotę i dał poznać siebie. Oczywiście, nie zniknęły wszystkie problemy – trudne chwile zawsze będą się pojawiać. Ale zmienił się mój sposób patrzenia. Kiedy wiem, że On nad wszystkim czuwa, nie boję się przeciwności. Wiem, że jeśli idę przez życie z Jezusem, żadna z nich nie będzie w stanie mnie złamać. On na to nie pozwoli, mogę Mu zaufać. To lepsze niż próby radzenia sobie ze wszystkim samemu. Z Nim jest zwyczajnie łatwiej. I piękniej. Poczucie bycia tak kochanym przez Kogoś tak dobrego i bezinteresownego naprawdę dodaje skrzydeł
Ola